„Pokochaj siebie” – to zdanie pojawia się wszędzie. W kampaniach społecznych, na Instagramie, w poradnikach dla kobiet. Ciałopozytywność stała się ruchem społecznym, który miał być odpowiedzią na wieloletnią presję idealnego wyglądu. I rzeczywiście, przyniósł wiele dobrego. Ale jak każdy ruch – z czasem może się przekształcić w nową normę, a nawet nowy przymus.
Dziś, gdy kobieta – szczególnie mama – powie głośno: „Nie lubię swojego ciała”, spotyka się nie tylko z krytyką, ale także z zawodem. Bo przecież powinna je akceptować. Powinna cieszyć się zmianami. Powinna doceniać, że „to ciało stworzyło nowe życie”.
Tyle że między tym, co powinnyśmy, a tym, co czujemy, często rozciąga się głęboka przepaść.
Niechęć do swojego ciała nie czyni cię złą matką ani słabą kobietą
Po ciąży ciało się zmienia. I nie chodzi tu wyłącznie o kilogramy. Chodzi o to, że często przestaje być znajome. Traci kontury, do których byłaś przyzwyczajona. Zachowuje się inaczej. Czasem boli. Czasem odmawia współpracy. I nagle w lustrze widzisz kogoś, kogo nie poznajesz.
Niektóre kobiety przechodzą ten proces z łagodnością i pogodzeniem. Inne – z bólem, frustracją, żalem. I każda z tych reakcji jest naturalna.
Niepokój, niechęć, złość na własne ciało nie są oznaką próżności. Są ludzką reakcją na stratę. Bo czasem utrata dawnej sylwetki to także utrata części tożsamości. I to nie czyni cię słabą. To czyni cię prawdziwą.
Ciałopozytywność nie może być kolejnym obowiązkiem na liście mamy
Czasem mam wrażenie, że nowoczesna mama żyje w nieustannym paradoksie. Ma wyglądać jak „nie-mama”, ale jednocześnie akceptować wszystko, co przyszło wraz z macierzyństwem. Ma wrócić do formy, ale bez wysiłku. Ma mieć dystans do wyglądu, ale jednocześnie nie „zaniedbywać się”.
W tym wszystkim łatwo zapomnieć, że ciało mamy – to nie baner kampanii. To nie symbol. To żywe ciało, pełne emocji, wspomnień, potrzeb.
Nie każda kobieta będzie potrafiła pokochać swoje ciało po ciąży. I nie każda musi. Nie każda będzie chciała pozować w bieliźnie z rozstępami i napisem „jestem piękna”. I to też jest w porządku.
Zamiast zmuszać się do miłości, może warto zacząć od czegoś prostszego – od szacunku.
Styl nie wymaga miłości do ciała – tylko uważności na siebie
Często kobiety mówią: „Jak schudnę, to kupię sobie coś ładnego”, „Na razie nie ma sensu się stroić, poczekam aż wrócę do siebie”. A ja pytam: kiedy dokładnie wrócisz? Czy możesz być sobą tylko w wersji „sprzed”? Czy styl jest nagrodą, na którą trzeba zasłużyć?
Styl nie musi być deklaracją miłości do siebie. Może być aktem troski. Może być formą obecności. Może być pierwszym krokiem do odzyskania kontaktu z własnym ciałem – bez presji i bez pośpiechu.
Czasem to właśnie ubranie, które „nie pasuje do aktualnej figury”, potrafi przywrócić choć odrobinę sprawczości. Czasem to sukienka, która wydaje się „za odważna”, daje poczucie, że znowu jesteś sobą. I nie dlatego, że nagle pokochałaś każdy centymetr ciała. Ale dlatego, że postanowiłaś się nie chować.
Trzy rzeczy, które możesz zrobić bez obowiązku kochania swojego ciała:
- Załóż coś, co naprawdę lubisz, nawet jeśli nie wpisuje się w „obecną sylwetkę”. Styl to nie kara ani forma kontroli. To wolność wyboru.
- Pozbądź się ubrań, które cię frustrują lub przypominają ci o tym, jaka „powinnaś” być. To nie ubrania mają dyktować twoją wartość, tylko ty decydujesz, jak chcesz się czuć.
- Przestań odkładać życie na potem. Na „potem, gdy schudnę”, „gdy wrócę do siebie”, „gdy znów będę wyglądać dobrze”. Jesteś sobą tu i teraz – i już dziś masz prawo do dobrego samopoczucia, stylu i przestrzeni tylko dla siebie.
Czułość ponad przymus…
Ciałopozytywność miała wyzwalać, nie więzić. Tymczasem coraz częściej słyszę od kobiet, że czują się źle, bo nie potrafią się czuć dobrze ze sobą. A to zamyka nas w nowej spirali wstydu. Może więc zamiast kochać, po prostu spróbujmy być przy swoim ciele. Uważne, łagodne, obecne. Zobaczyć je takim, jakie jest. I ubrać je z szacunkiem, nawet jeśli wciąż brakuje nam zachwytu.
Bo wbrew wszystkiemu: nie musisz kochać swojego ciała, żeby być stylową, silną, wartościową kobietą.
I wcale nie musisz tego robić w milczeniu.